11/14/2014

Pistacje, monstrancje i prostracje.

Zabrzmiało pytanie: Dlaczego nie ma pistacji łuskanych skoro są łuskane orzechy włoskie, migdały, orzechy ziemne, laskowe i co tam jeszcze co nie jest orzechem ale się łuska i się mówi na to orzech.
Na początku ciekawostka. Kilogram orzechów arachidowych w skorupkach kosztuje 19,99. Kilogram łupanych orzechów arachidowych kosztuje... 19,99.
Do testów wybrałem pistacje z lidla za 4,99 za 100 gram.
Tak wygląda pół kilo pistacji w skorupkach
 Jak widać nad prawidłowym ważeniem zawodników czuwa niemiecki sędzia KonigPilsner (2,49 za puszkę).


Półmetek. Dlaczego to nazywa sie półmetek a nie półstartek? Albo normalnie "połowa".


  Po 50 minutach i obraniu 500 gramów taki wynik. Ciekawostka: jedna pistacja w łupinach waży około jednego grama. Czyli obrałem jakieś 500 orzechów

Tutaj same łupiny z reklamówka, wynik ważenia 247 gram.

Wynik? 254 gramy pistacji kosztują 24,95 złotych.
Obrane pistacje kosztują 9,50 za 50 gram. http://www.arabskie.pl/pl/p/Pistacje,-orzechy-pistacjowe-niesolone,-luskane,-50-g/838 Cztli robocizna to połowa ceny.


Ciekawostka: łupiny topią się w wodzie a pistacja nie. Test przeprowadziłem po obraniu całości żeby nie zaburzyć końcowej wagi.

Osobista opinia? Lepiej kupić pistacje w łupinie i samemu psuć sobie paznokcie. Arachidy lepiej kupić łuskane.

A co można zrobic z 250 gramami pistacji? Masło. Oraz łosoś pieczony z pistacjami. Z masłem, a jakże, pistacjowym. 

7/13/2013

Blogerzy na papierzy

Cudownym odkryciem marketerów ostatniego roku są blogerzy. Nie jacyś szczególni. Po prostu blogerzy. Powody dla zainteresowania takimi, yyyyy, eeeeee, gwiazdami (?) są IMHO dwa.
 Pierwszy to ten najbardziej prozaiczny "wejścia na stronę klienta". Kominek.in ma, według websiteoutlook.com, około 16 tysięcy wejść dziennie. A takie Orange.pl 327 tysięcy. Niby nic ale dodajcie do tego ilość od innych blogerów którzy uczestniczyli w tej reklamie i fakt że w tej liczbie "orangowej" moga się zawierać wejścia ze strony blogów, i co?
Pomyślcie jak wspaniale jest być człowiekiem który chwali się wykresem gdzie "Od czasu naszej akcji liczba wejśc na strone wzrosła o xx%" itd. itp. Pomyślcie jakie premie ktoś dostanie, a że na przykład sprzedaż reklamowanego produktu wzrośnie o kilka procent (bo ile czytelników tych blogerów jest w Orange, ile z nich wyjedzie za granice z włączonym roamingiem?). To pewnienie było założeniem tej kampanii. Kampanie sprzedażowe to darmowy tablet do neostrady czy Martyna Wojciechowska (nie okłamujmy się, jest bardziej znana, grupy docelowe do których ona trafia są ciut większe niż blogerów i jest obecna w trochę większej ilości mediów niż internet).
To jest cel - możliwość pochwalenia się wzrostem statystyk - i zgarnięciem kasy za ten wynik.

Cel drugi opiszę pewnym żydowskim dowcipem:
Mały Mosze przychodzi ojca i pyta:
- Tate, a co ty masz z tego że prowadzisz bank? Ludzie dają ci pieniądze, ty im je potem oddajesz i czasami nawet więcej niż ci dali.
- Mosze, idź do lodówki i przynieś połeć, tfu, słoniny.
Mosze poszedł przyniósł tacie słoninkę i tata kąze mu ją od razu odnieść.
- Ale tate, dlaczego?
- Widzisz synku, słoniny jest ciągle tyle samo ale paluszki masz tłuściutkie.
Na kampanie outdoorowe trzeba było wydać trochę pieniędzy (kto wie, może trzeba je było wydać żeby przychód firmy zmniejszyć wydatkami) i ktoś te pieniądze musiał dostać. Kilka stanowisk było potrzebnych, kilkoro ludzi miało okazję się wykazać. A że impakt wrzucania na billboard internetowej postaci jest równy użycia postaci ze stockowych zdjęć? Tego nie da się dobrze sprawdzić, przy włączeniu roamingu nie dostaje się pewnie pytania "Czy korzysta Pan/Pani z roamingu z powodu reklamy z Gonciarzem czy po prostu korzysta pan z roamingu bo potrzebuje?".
Ot i cała spiskowa teoria. A teraz wybaczcie, muszę założyć mój aluminiowy kapelutek.

5/21/2013

99 problemów a praca jest jednym z nich.

Wakacje idą, czuć w powietrzu sezon ogórkowy w mediach.

Żartuję, sezon ogórkowy jest zawsze. I wyjaśnię wam dlaczego stare kontra nove*, i dlaczego gardłowanie, rozgrzewanie dyskusji i temu podobne sprawy nic nie dają.

Na początek - dlaczego sezon na nijakie wiadomości trwa wiecznie? Bo osobom które są odpowiedzialne za wybór i kierowanie wiadomości to odbiorców nie zależy na wiadomościach. Zauważyliście jak nie mówią już "wiadomości" tylko "newsy"? Być może nawet zapomnieli czym są wiadomości. Prawdopodobne ze dostąpili prania mózgu i liczy się to co będzie miało klikalność, cytowalność, pojawialność się w innych mediach, słupkowalność w okresie 24 godzin. Zamiast analizy wydarzeń 5 ostatnich dni, 4  tygodni mamy codziennie "świeżynkę" która nie jest powiązana ani z dniem poprzednim ani nie rzutuje na kolejne dni.
Case Katarzyny W., matki o śliskich dłoniach. Oprócz newsów o niej i okolicznościach pojawiały się informacje o innych matkach i martwych dzieciach. Ba, doczekaliśmy się odkrycia tożsamości wcześniej niezidentyfikowanego dziecka znalezionego w stawie w Cieszynie. I na tym się skończyło. Dostawaliśmy kolejne porcje z tej samej rzeczy, wielokrotnie powielone, nieznacznie zmienione i bez refleksji.
A na czym powinna polegać refleksja? Na zimnej krwi, na próbie analizowania tego co się dzieje z polską pomocą społeczną, z instytucjami które powinny pomagać/do których matki mogłyby się zwrócić. I wszystkich rzeczach które wydają się być na orbicie a tak naprawdę są sednem sprawy. Czy martwy noworodek wpływa na twoje życie? Jeśli nie jest twój to raczej nie. Ale wiecie co może wpłynąć? Opieka państwa nad wam lub jej brak. Sprawność policji, o tym jak matki mogą być spokojnie o miejsce w przedszkolu. O łatwość w dostępie do pomocy psychologicznej.
Czyli zamiast "Katarzyna W. patrzyła w oczy fotoreporterom" powinno być "Dlaczego pracownicy społeczni nie mają możliwości dokładnej kontroli czy dzieci w domu to rzeczywiście dzieci osoby która wystąpiła z wnioskiem o dofinansowanie".
Case numer 2 czyli Sandra i jej wyjazd za granice. I znowu mamy nijaki tekst, nijaki wywiad i tyle. Czego brakuje? Chwili zastanowienia dlaczego ludziom może być źle, dlaczego pewne mechanizmy w państwie powodują że zatrudnienie na etat jest nieopłacalne. Dlaczego w XXI wieku praca etatowa związana z określonymi godzinami pracy i miejscem jej wykonywania jest dla niektórych zawodów przeżytkiem i przeszkodą. I tak dalej i tak dalej.
Ale teraz clou sprawy: Bo nie ma tego komu robić. Nie napisze wam o tym Wyborcza która sama pozwalniała fotografów i rozpisała konkurs dla młodych wilczków z propozycją "być może przyszłej współpracy". Nie napisze o tej sprawie osoba która jest właśnie taką Sandrą, niezbyt rozgarnięta osobą której brakuje umiejętności i czasu na spojrzenia z dystansem, połączenia kilku faktów i możliwością rozmowy oraz drążenia sprawy zamiast wysyłania gotowca z pytaniami do wypełnienia bo termin na newsa się zbliża.
Bo to tym starym się wydaje że tak działa internet i tego chcą ludzie. Osoby związane ze starymi mediami uważają swoich odbiorców za idiotów i uważają że dla takich osób trzeba tworzyć coś co teraz nazywa się "contentem" a kiedyś było "zawartością merytoryczną". Bo trzeba walczyć o słupek bo to gwarantuje ładne wyniki do pokazania reklamodawcom, autorowi chroni dupę przed wydawca że ludzie wchodzą i patrzą na te reklamy. Jak to się teraz mawia? Monetyzacja?
Relacja nadawca-odbiorca zmieniła się w relacje nadawca-monetyzacja a "odbiorca" jest jedynie narzędziem. Tym młotkiem co uderza i robi pieniążki.

Stąd, moim zdaniem, te odpływy czytelników, prenumeratorów. Bo przestali być ludźmi dla których te rzeczy się robiło. Ale oni nie zginęli, i być może czytają/przeglądają Pudelka, WP czy Onet. Ale nowocześnie "prenumerują" analityków. Takich którzy napiszą o powiązaniu nowych przepisów o bezrobotnych, systemu eWUŚ i walki o fajniejsze wskaźniki dla rządu. Tacy którzy przejrzą wiadomości nie po tagach (newsy o Katarzynie W. miały na przykład tag "fakt"), ale informacjach w nich zawartych. Tacy którzy będą w stanie powiedzieć że dwa tygodnie temu ktoś mówił coś takiego a pół roku temu mówił zupełnie coś innego. A nie tacy którzy wyśmieją Słowaków za zabawne przepisy o obowiązku zgłoszenia zagranicznego wyjazdu nie wspominając o tym że u nas takie prawo również istnieje. Czyli zamiast tworzyć "klikalny content" stworzą absorbujący artykuł. I to bez szkody dla cennej "ilości wyświetleń".

* używam słowa nove zamiast nowe ponieważ w obecnej sytuacji nie ma "nowych mediów" są tylko nove metody ich wykorzystania bo obu stronach komunikatu.

4/18/2013

Jak ja sporą ilością rzeczy szczerze gardzę

Nie lubię, nie pasuje mi, gardłuję, wylewam żółć, przeprowadzam opad rąk, robię mentalnego facepalma, przybieram układ brwi "fo fak sake". Tak bardzo mnie denerwuje.
Rano budzik dźwiękiem Iggiego Popa mówi mi o pożądaniu życia . Kocica siada obok mnie i delikatnie mruczy patrząc w twarz mrużąc oczy.
I na tym się kończy. Muszę odgarnąć kołdrę, postawić nogi na podłodze i spojrzeć w lustro przy łóżku. Jak mi się nie chce.
I potem leci prosta reszta. W pracy, i w pracy, praca, u ludzie którzy nie udrożniają akapitu od odstępu międzywyrazowego zwanego spacją. I oglądam internet, i w internecie, internet, i ludzie którzy dostają pieniądze choć według mnie na to nie zasługują. A ja siedzę jak ciul i nic nie robię i marudzę i nie mam siły i śmiałości spróbować swoich sił i się pokazać bo jestem swoim największym krytykiem.

I tak mnie to słabi że mi się więcej nie chce pisać chociaż bym popisał. I nawet rysowac mi się nie chce chociażby terapeutycznie tego wyrzucić z siebie.
ehhhhhhhhhh

1/04/2013

Zapiekanka z Ziemiorów.

 Po. tej. tos. Ziemiaky. Pyry. Kartofle. Źródło amerykańskiej stonki i frytek.
Przepis na zapiekanke bez gotowania i "klania" (wiecie że "klanie" to określenie ubijania ziemniaków? Ponoć tak się mówi w okolicach Rabki). Ziemniaki obieramy ze skórki, kroimy w paski i wrzucamy na patelnie. Posypujemy przyprawami (dla "wykładników" użyłem: kolendry, pieprzy<< bo trzy rodzaje pieprzu>>, papryki ostrej, majeranku i pietruszki), po około pół minuty, kiedy płatki są trochę podgrzane, polewam oliwa i obracam na druga stronę. Na zdjęciu widać płomień z garnka z olejem gdzie smażyłem obierki. Są lżejsze niż frytki i bardziej chrupiące a do tego dobre jako przystawka zamiast czipsów.

 Ziemniaki podsmażone z obu stron wykładamy do żaroodpornego naczynia. Dzięki temu że przyprawy w fazie pierwszej miały czas przykleić się do ziemniaków są one opanierowane z jednej strony która wykładamy do góry. Nie trzeba smarować ani dodawać oliwy czy oleju. Ziemniaki są
wystarczająco nim oblepione a dodatkowa woda i tak ułatwi dogotowanie.


Wlewam następnie podgrzany na tej samej patelni (która cały czas jest naoliwiona więc kolejne elementy nie będą osobno natłuszczane) przecier z pomidorów. Tym razem pokusiłem się o użycie gotowego z dodatkiem czosnku co okazało się złym pomysłem ponieważ baaaaardzo mało i rzadko solę i końcowy wynik jest ździebko za słonawy. Posypałem górę groszkiem w nadzieji że woda z nich trochę zmniejszy ten efekt i wyparuje razem z nadmiarem soli.

 Ponownie podsmażam ostatnią porcję talarków. Tą zmiane posypałem: kurkumą, curry, selerem i odrobiną "warzywka" dla piątego smaku. Ponieważ teraz patelnia jest już trochę bardziej rozgrzana i uwalona wcześniejszym sosem trzeba pilnować i często poruszać żeby nie przywarły od strony z przyprawami. Czystą stronę przypalam (bo ja lubię jak jedzenie jest blisko węgla).

Ostatnim sortem wykładam górę zapiekanki, zauważcie ze tym razem układałem je "na zakładkę" dzięki czemu groszek nie wyschnie w piekarniku i będzie nadal lekko chrupiący. Woda z solą ma możliwość wyparowania bo brzegu gdzie nie ma takiego hełmu.

Zapiekanka jest gotowa po tym jak ziemniaki na spodzie się ugotują, można to zauważyć po zmianie koloru kartofla. Dla mało biegłych: ziemniak po podgrzaniu i podsmażeniu powinien mieć 3 kolory a) żółtawy na obrzeżach b)jasno żólty/biały w centrum i c) prawie przezroczysty w środku. Po ugotowaniu talarek powinien miec w całości jeden kolor. Jaki? Zależnie od ziemniaka ale jeden.



Na końcu posypałem gorącą zapiekankę serem i potrzymałem chwilę w piekarniku. Niestety nie udało mi się "odsolić" więc dla dodatkowego przełamania soli posypałem odrobiną słodkiej papryki.

Nie podaję czasu i temperatury piekarnika ponieważ to wasz piekarnik. Jest wiele takich jak ten ale ten jest wasz. Możecie właczyć lampkę w środku, usiąśc i oglądąć najbardziej fascynujący program o tym jak gorąca lawa robi "plop" a płaszcz ziemi zmienia kolor.

10/15/2012

Kiki in Black

Pakiecik dwóch komiksów biograficznych od kultury gniewu. I to trzy elementy które je łączą ponieważ oba ilustrują jak plastycznym (od plasteliny) komiks jest materiałem.
"Kiki z Montparnasse'u" autorstwa Catel [poprawione bo jestem szowinistą a w dodatku nie przykładam się do resarchu i zakładam że komiksy robią tylko faceci] (rysunki) i Bocqueta (scenariusz) jest fabularnym odpowiednikiem wytrawnego czerwonego wina o nucie palonych lisci, zimnych pokoi i biegu we mgle. Nie ma w tym komiksie rzeczy naprawdę wesołych. Wszystko podszyte jest smutkiem, niepokojem i rozpaczą. A historia jest pieknie amerykańska. Oto biedna dziewczyna przybywa do wielkiego miasta, zostaje modelką takich malarzy jak Foujita, Kisling, Mayo i zostając muzą i partnerką Man Raya (tego który widzi zdjęcie tam gdzie Dali widzi nosorożce). Wspaniałe zycie w "kolorowym, oświetlonym slońcem sztuki" Paryżu. Ale komiks jak przystało na prawdziwą biografię obdziera tą historię z ozdobników i romantycznych podmalowań. Rysunki Catel we wspaniały sposób portretujące postacie z rue de la Gaite oddają jednocześnie ziąb, samotność, strach i chwile radości wspomagane alkoholem i narkotykami. Bocquet rozpędza swoja lokomotywę jak życie Alice Prin. Początek i koniec to powolne toczenie się opowieści z małego miasteczka do cmentarza. Ale w środku trasy kiedy osiagamy prędkośc z okien widzimy to było kwintesencja lat 20 XX wieku w Paryżu. Wspaniała opowieść o jednych z najwspanialszych czasach (dla mnie osobiście) w sztuce.


Zupełnie innym rodzajem historii jest "Baby in Black" Arne Bellstrofa. Tutaj równiez mamy artystyczny światek Hamburga z początku lat '60. Oczywiście o tyle o ile kilku studentów Akademii Sztuk Pieknych i jeden muzyczny zespół można porównać do Montmartru. Ale zespól i nie byle jaki. The Beatles bez Ringo Starra i z Stu Sutcliffem na basie. Opowieśc o miłości tego ostatniego do Astrid Kirchherrm niemieckiej fotografki która jest odpowiedzialna za kilka najbardziej znanych zdjęc Beatlesów. Historia związku "piątego Beatles" jest świetnie zilustrowanym romansem, mozna by powiedzieć nawet że romansem dla guwernantek (scena seksu Astrid i Stuarta zastapiona jest obrazami ich spaceru po lesie), troche bajkowym w swoim sposobie, Klaus Voorman nie tylko gładko przełyka porzucenie przez Astrid ale nawet cieszy się że odnalazła szczęscie, a pózniej nawet nie zaklnie pod nosem kiedy John mówi mu że nie zostanie basistą w miejsce Stu który porzuca muzyke na rzecz malarstwa. Rysunki świetnie oddają podobizny bohaterów ale czasami brakuje im drobnych smaczków (knajpa jak knajpa, wszyscy palą papierosy a powietrze czyste jak nad morzem). Świetnym zagraniem jest "pozwolenie" żeby anglicy rozmawiali po angielsku, dzięki temu widzimy równiez barierę językową dwojga kochanków która z czasem pokonują.

Na zakończenie "Baby in Black" według Beatlesów, zagrane w Niemczech. 

10/01/2012

XXI wiek czyli ci wspaniali kolejarze w ich puntualnych maszynach.

 Człowiek chciał poczuć XXI wiek. Kupic bilet przez internet bo będzie "na styk" na dworcu i chce uniknąc kolejek. Tak sie to robi w polszcze.
Najpierw załozenie konta. Wymaga to podania oprócz imienia i nawiska, również adresu (nie wiem jakiego wiec podalem krakowskie przedmiescie) adresu email (na co? nie mam pojęcia. Nie dostałem ani informacji o założeniu konta, ani potwierdzenia kupna biletu ani "mamy chuju twoje dane, napisz coś złego o nas w necie to cie znajdziemy").
Najpierw wita nas nas informacja o tym że strona jest niedostępną (nie zdażyłem zrobic zrzutu bo strona sie automatycznie przeładowała) ale za to uraczyła mnie informacją o java. Oczywiście nieprawdziwą bo kolejne przeładowanie pozbyło się tego paskudztwa. Zwróćcie  uwagę na punkt drugi. Dopiero w nim system raczy nas poinformować że mamy mieć konto. Połaczenie które wybraliśmy  w punkcie pierwszym idzie sie jebać do nieba zagubionych wyszukań. 

Mamy możliwość kupienia biletu lub biletu z rezerwacja (po angielsku "ticket with reservation"). Niech was nie zmyli że można zrobić rezerwacje na druga klasę albo coś. Bilet z rezerwacją dotyczy wyłącznie I-klasy. Czyli nie jak twierdzi pkp "na bilet I-klasy obowiązuje rezerwacja" tylko rezerwacje obowiązuję wyłacznie bilety I-klasy)  Oczywisice dowiadujecie się tego po przejściu do płatności. Czyli przy 5. punkcie. 

Jeśli sie nie daj boże gdzieś pomyliliście. To nie ma opcji "cofnij" albo "popraw" trzeba kliknąc na "strona głowna" i od nowa wybrać to co nas interesuje. Czyli bilet z rezerwacja zamiast jak plebs drugą klasą? To jeszcze raz wieśniaku! Co ciekawe wybór stacji docelowej i startowej nie dysponuje bazą. To znaczy nie możemy na mapie zaznaczyć skąd chcemy jechać ani dokąd tylko musimy wpisać nazwę miasta. Pół biedy jeśli to Sosnowiec z dwoma dworcami. Gorzej jeśli to Łódź bo wtedy macie klops. A wybranie stacji do której nie ma połączenia zostawia was w dupie. "Pan se sprawdzi zanim zapyta bo ja nie wiem" 
Nie da się kupić biletu na tydzień "naprzód". Będę musiał sprawdzić w czwartek czy IC racz mi sprzedać bilet. Może znają swoją sytuację i wiedzą że 7 dni to taki okres ze cała ta firemka i jej córki moga pojśc się jebać. Dlaczego nie można? Nie wiadomo. F.A.Q. Odpowiada na pytania "czy cudzoziemiec może założyć konto?" ale nie "dlaczego nie moge kupić biletu 30 wrzesnia na 6 października?".

Oczywiscie są takie kwiatki jak wybór języka. Wyboru tego można dokonac PRZED zalogowaniem się do systemu i nigdy później nie da się go zmienić? Masz autoamtyczne logowanie i wcisnąłeś Enter? No to sie chuju wyloguj wybierz mała brytyjską flagę i zaloguj sie jeszcze raz. Bo tak.